niedziela, 16 grudnia 2012

W Bośni i Hercegowinie lubią niemieckie auta
Ten, kto pierwszy raz przyjedzie do BiH od razu zauważy, że po bośniackich drogach jeździ niesamowicie dużo volkswagenów. Bośniacy po prostu je uwielbiają i darzą ogromnym szacunkiem. Nowe, stare, passaty, golfy wszystko jedno. Ważne, że diesel. Benzyny tutaj nikt nie kupi. 
Żeby nie być gorszym, przed przyjazdem do tego volkswagenowego raju my też kupiliśmy vw. Myśleliśmy, że w razie jakieś naprawy będzie nam dużo łatwiej znaleźć tanie części. (rzeczywiście było łatwiej...)
Tydzień po przyjeździe do Sarajeva, w piękne niedzielne popołudnie po raz pierwszy wyprowadziliśmy nasze miesiąc wcześniej kupione vw z podwórka, żeby pojechać na krótką wycieczkę w góry. Auto zostawiliśmy na parkingu pod szczytem Trebević obok kilkunastu innych aut. Ale tylko nasze tak bardzo spodobało się złodziejom, że postanowili je ukraść. Na policji dowiedzieliśmy się że:
a) tylko (nie przymierzając) idioci lub chcący odzyskać ubezpieczenie zostawiają tam samochód
b) niemieckie auto aż prosi się o kradzież
c) niemieckie auto na niemieckich blachach prosi się podwójnie
d) auto na pewno ukradł gang samochodowy, który kradnie wszystkie auta w tej okolicy (zawsze w niedzielę)
e) fabryczne zabezpieczenie to nie zabezpieczenie, trzeba kupić hudiny lock
f) w Sarajevie kradnie się wszystko co nie ma hudiny lock
We wtorek nasze auto "się odnalazło". Prawdziwy cud, dopóki nie zajrzeliśmy do środka. Wszystko było albo zniszczone, albo ukradzione.
Zatem Kochani, wybierając się do BiH niemieckim autem pamiętajcie o:
a) wykupieniu AC
b) nie zostawianiu go na parkingu pod Trebević
c) wyposażeniu się w hudiny lock
d) zdjęciu zagranicznych blach
e) nie przyjeżdżaniu niemieckim autem (francuskie i japońskie nie cieszą się tu szczególnym szacunkiem - można spróbować)
3 x VW
skutki braku hudiny lock
miejsce "cudownego odnalezienia"


poniedziałek, 10 grudnia 2012

Pieskie życie 
Właściwie planowałam, że to co teraz napiszę, to będzie mój drugi może trzeci post, ale temat ten jest dla mnie tak "wrażliwy", że najpierw sama dla siebie musiałam wszystko poukładać. 
Zanim przeniosłam się do BiH na stałe (w założeniu jeden rok) byłam tutaj dwa razy. Z Sarajeva zapamiętałam dużo rzeczy, które wtedy dla mnie, jako turysty, były ważne, np. burek, ćevapčići, Baščaršiję, minarety, śpiew muezina, ostrzelane budynki, góry, kawę. Nie wiem jakim cudem nie zauważyłam, że na ulicach jest mnóstwo bezdomnych psów. Przecież ja zwracam uwagę na każdego czworonoga! 
To tylko pokazuje, że perspektywa turysty, a mieszkańca, to dwa różne światy. Nie wiem, czy wiedząc i widząc, to co wiem i widziałam do teraz, zdecydowałabym się tutaj zamieszkać. Jeszcze miesiąc temu powiedziałabym "sfrustrowane" nie. 
Do Sarajeva przyjechaliśmy z naszą schroniskową Laurą. W ogóle nie było opcji, żeby została w Polsce. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, ale nie wiedzieliśmy, że będzie aż tak ciężko. 
Pierwsze zaskoczenie - nie możemy znaleźć mieszkania, w którym właściciel akceptowałby psa. Auto prawie gotowe do drogi, Laura zaczipowana i zapaszportowana, a mieszkania brak. W końcu się udaje. Dom z całkiem sporym jak na Sarajevo ogrodem.  
Drugie zaskoczenie - nigdzie nie można wejść z psem, ani do tramwaju, ani do jakiegokolwiek budynku tzw. "użyteczności publicznej". Na drzwiach wejściowych obok przekreślonego pistoletu, loda, telefonu komórkowego jest też pies. 
Trzecie zaskoczenie - ludzie, jeśli już mają psa, to jest on w stu dwudziestu procentach rasowy. Kundelki (czyli 99% uliczników) nie mają co liczyć na nowy dom. 
Czwarte zaskoczenie - część osób mijając twojego psa prowadzonego na smyczy zasłania nogi torbą, inni mówią coś na kształt "kszy kszy" patrząc groźnie w jego kierunku, rodzice biorą dzieci na ręce, a jeszcze inni zataczają szeroki łuk, żeby być jak najdalej od "niebezpieczeństwa". 
Jestem tym wszystkim mocno oburzona. Co za ludzie tu mieszkają? Chce traktować Sarajevo jako swój dom, czuć się w nim bezpiecznie, swobodnie i akceptowana. Biorę Laurę na smycz i idziemy na spacer. Widzę dwa psy wylegujące się na słońcu. Jeden z nich nagle wstaje i biegnie w naszą stronę, a za nim kolejnych dziesięć. Nie wiem skąd się wzięły. Pies ujada, pokazuje dziąsła i wyraźnie szefuje pozostałym. Starają się nas otoczyć. Krzyczę, tupię nogami, udaję, że biorę kamienie. Laura kuli się przy moich nogach. Sfora próbuje ją dosięgnąć. Boję się bardzo. Pomogła mi obca kobieta przy pomocy kija od szczotki. Psy w Sarajevie, żeby przetrwać, zaczynają łączyć się grupy, jak wilki. A my wkroczyłyśmy w ich terytorium. (Christoph zrobił to kilka tygodni później i skończyło się na ugryzieniu...)
W Sarajevie żyje ok. 11 tysięcy bezdomnych psów. Z czego tylko niecałe 2 tysiące jest wysterylizowanych i wykastrowanych. Jedyne schronisko oddalone jest prawie 40 km od miasta i oczywiście pęka w szwach. Brakuje stowarzyszeń, które niosłyby realną, a nie tylko fasadową pomoc zwierzętom. Jednym z nich jest AV-MAU Udruženje za zaštitu životinja Sarajevo. Wolontariusze tego stowarzyszenia rozpoczęli akcję sterylizacji i wywalczyli zlikwidowanie miejsca, w którym psy były zabijane (rozwiązanie ukraińskie sprzed mistrzostw Europy).  
W końcu miasto będzie musiało zmierzyć się z tematem. Nie wiem, czy pod naciskiem Europy Zachodniej, czy samych mieszkańców, a może jednym i drugim. I nie wystarczy na pewno sama sterylizacja i dokarmianie. Tutaj trzeba zacząć od samego początku tzn. uświadomić ludziom oczywistości, że zwierzę to żywa istota, za którą trzeba brać odpowiedzialność i że agresja w stosunku do zwierząt rodzi agresję. Nie może być inaczej (i lepiej).

ps.Wyjeżdżałam do Stolac wymęczona Sarajevem. Chciałam nie widzieć smutnych czworonogów i agresji ze strony ludzi. Nie udało się. W Stolac czekało na mnie pięć miesięcznych maluchów, które ktoś wyrzucił w worku na brzeg rzeki, licząc na ostatecznie zakończenie tematu. I Kiki, którą przygarnęła moja rodzina. Trzeba było znaleźć im dom. Dla dwójki się udało. Trójki nikt nie chciał. Organizacja pomagająca zwierzętom w Mostarze odmówiła ich przyjęcia. Schroniska brak. Maluchy urosłyby i trafiły na ulicę. Postanowiłam znaleźć im dom w Polsce. Nie było łatwo.I dla mnie i dla osób, które zdecydowały się adoptować maluchy z tak daleka. Musieliśmy, co tu dużo mówić, sobie zaufać i przeprowadzić nie lada operację logistyczną. Ale udało się (chociaż granice przekraczały nie do końca legalnie). Bajka mieszka we Wrocławiu, Skippi w Warszawie, Kacperek w Brodnicy. Pozytywna energia, którą dostałam wymieniając po kilkadziesiąt e-maili zrobiła swoje. Marysiu Sz., Ewo, Aniu, Agnieszko P. dziękuję.

Skippi
Kacperek
Bajka
lód też się nie uchował
Kiki (ta ruda:)
wszystko niebezpieczne

sobota, 8 grudnia 2012

Crepoljsko-Bukovik-Skakavac
Będzie o tym co lubię:) Sarajevo otoczone jest górami. Trebević, Bjelašnica, Jahorina, Igman, Treskavica. Całe miasto położone jest na mniejszych czy większych pagórkach, a niektóre osiedla nawet na prawie 900 m n.p.m. Trudno się zdecydować skąd widok na miasto jest najpiękniejszy. Od naszego domu wystarczy iść 5 minut pod górę i jak na dłoni mamy widok w kierunku dzielnicy Novo Sarajevo (sypialni Sarajeva). Ale można też wspiąć się na samą górę i już po drugiej stronie widać stare miasto. Imponujący widok jest szczególnie wieczorem, kiedy Sarajevo błyszczy tysiącem świateł. 
Turystyka górska w Bośni do Wojny miała się całkiem nieźle. Działało sporo schronisk. Teraz większość z nich straszy pustymi, ostrzelanymi murami. Na większości szlaków znaki nie były poprawiane od ponad dwudziestu lat i biało-czerwona farba (w Bośni szlaki górskie oznacza się czerwonym kręgiem z białym środkiem) jest już mocno wytarta. Wędrowanie nie jest zbyt popularne. Częściowo na pewno dlatego, że góry wokół Sarajeva podczas Wojny były zaminowane i nadal są regiony, w które lepiej się nie zapuszczać. Od czasu do czasu przez stowarzyszenia turystyki górskiej organizowane są wędrówki z przewodnikiem. Najpierw idzie przewodnik, a za nim gęsiego 40 (lub 200:) osób. W kameralnych grupkach w góry idą głównie osoby starsze, które pamiętają "górskie czasy" sprzed Wojny.
10 listopada spędziliśmy w górach na szlaku z Baricy przez Crepoljsko, Bukovik, Skakavac do schroniska Dragana. W dole, w mieszaninie smogu i mgły, zostawiliśmy Sarajevo. Dzień był przepiękny, słoneczny i ciepły.  
A teraz garść informacji dla górskich ludzi:)
Do Baricy, skąd najlepiej ruszyć w kierunku szczytu Crepoljsko (1524 m n.p.m.), można dojechać busem nr 64 z Park (róg Maršala Tita i Koševo). Odjazd 8.00, 9.00, 10.00, 16.00, 17.00, 18.00 tylko w weekend i dni wolne. Na szlaku jest sporu miejsc, gdzie można spróbować górskich pyszności np. sera, a pod szczytem Bukovika (1534 m n.p.m) jest nawet schronisko (planinarska kuća). Między Crepoljsko, a Bukovikiem szlak wiedzie głównie granią. Widoki są obłędne. Ze szczytu Bukovika szlak schodzi ostro w dół do początku wodospadu Skakavac. Wodospad ma aż 98 metrów wysokości! Te prawie 100 metrów pokonuje się bardzo ostrym zejściem. Od "stóp" wodospadu do schroniska Dragana szlak wiedzie prawie równo przez lasy bukowe. Schronisko Dragana to po prostu instytucja i nagroda po całym dniu. Duszą tego miejsca jest Dragan, który od czasu do czasu pełni też funkcję właściciela. Można tutaj zjeść najlepsze uštipci na świecie i wypić herbatę z górskich ziół. Kto kiedykolwiek będzie chciał się nauczyć bośniackiego/serbskiego/chorwackiego, powinien zacząć od rozmowy z Draganem, który mówi wyraźnie i przyjaźnie. Od razu przestaje się myśleć o gramatyce, słownictwie i innych szczegółach, a zaczyna rozumieć.
Od Dragana schodzi się w dół do miejscowości Nahorevo, skąd odjeżdżają busy (w weekend mniej więcej co godzinę) do Sarajeva. Ale przy odrobienie szczęścia, rakiji i uśmiechu można kogoś, kto zmierza na dół, poprosić o podwózkę. Nam się udało. Nawet z dwoma psiakami.
Christophowe zdjęcia.
Sarajevo
między Crepoljsko a Bukovikiem
widok z Bukovika
przekaźnik w Sarajevie
...
my trzy
przy schronisku Dragana
po prostu zachód
Skakavac

piątek, 7 grudnia 2012

Željeznice Federacije Bosne i Hercegovine czyli bośniackie PKP
Dziś będzie dzień transportu. Jak część z Was wie, co tydzień przemierzam trasę Mostar-Sarajevo-Mostar pociągiem, żeby nacieszyć się Lauruchą i Christophem (kolejność nieprzypadkowa:), którzy urzędują w Sarajevie. Jest to dla mnie jedna z najpiękniejszych tras kolejowych w Europie, a już na pewno na Bałkanach. A trochę już dzięki Christophowi, który jest największym fanem kolei jakiego znam, przejechałam. Widoki są naprawdę oszałamiające. Całość trwa ok. dwie i pół godziny. Cena 10 KM w jedną stronę, 16 KM w dwie (dokładnie 9,90 i 15,90 KM, ale Pani w kasie rzadko wydaje resztę) przy czym bilet trzeba wykorzystać w ciągu sześciu dni. Najpierw jedzie się w miarę równo do Hadžići. Od Hadžići pociąg zaczyna się wspinać, żeby przekroczyć pasmo gór oddzielających Bośnię od Hercegowiny. Wjeżdża w tunel Ivana o długości ponad 3 km. Kiedy z niego wyjeżdża jesteśmy już w Hercegowinie, czyli w innym klimacie. Przed tunelem może być śnieg, za tunelem wiosna. Potem zjeżdża w dół do Konjic. Ten odcinek jest naprawdę niesamowity, bo widzi się tunele, wiadukty, które zaraz się pokona, lub się już pokonało. Od Konjic pociąg jedzie w miarę równo przez Jablanicę do Mostaru. Cały czas w wąskiej dolinie wzdłuż Neretvy. Z pociągu widać pasma Čvrsnicy i Prenji. Coś pięknego. 
Na tej trasie jeżdżą szwedzkie wagony. Szwedzkie, czyli podarowane przez Królestwo Szwecji dla Bośni i Hercegowiny. Zawsze się cieszę, jak rzeczy które gdzieś stają się bezużyteczne dostają drugie życie. Wagony te są po prostu królewskie, wielki, przestronne, wygodne, ogrzewane, wykończone prawdziwym drewnem. Jasne, że stare i trochę zniszczone, ale można wyciągnąć nogi i nie czuć się skrępowanym, że się przeszkadza. W wagonach teoretycznie obowiązuje zakaz palenia, którym nikt się oczywiście nie przejmuje. Podobnie jak tym, że trzeba kupić bilet... 
Brak biletu jako coś normalnego to jest zdecydowanie bałkański fenomen. Co tydzień sytuacja się powtarza. W poniedziałek rano pociąg jedzie naprawdę wypełniony. Wchodzi konduktor i prosi wszystkich o bilety. Robi się zamieszanie w kilku portfelach, plecakach, torbach, kieszeniach. W ręku ląduje może z pięć biletów (w bezprzedziałowej połowie wagonu). Reszta pasażerów ich po prostu nie ma. I nie to, że nie zdążyli ich kupić w kasie. Liczą na to, że konduktor weźmie "mniejszą niż bilet opłatę za przejazd". I się nie przeliczą. Przynajmniej większość z nich. Bo konduktor musi przecież wypisać kilka biletów i wypisuje je przeważnie tym, których nie kojarzy z cotygodniowych podróży. Sprytny pasażer i dorabiający konduktor. Żadne z nich nie myśli o tym, że dzięki ich "gospodarności" po Bośni jeździ coraz mniej pociągów, bo wszyscy twierdzą, że są nierentowne. 
I pewnie to prawda. Pociągi tutaj są w miarę tanie, ale mało pasażerów decyduje się na ten rodzaj transportu. I nie ma co się dziwić, bo pociągi są niepunktualne. Nie tak jak w Polsce. One są naprawdę niepunktualne. Nigdy nie wiesz czy, jak duże i dlaczego pociąg ma opóźnienie. Chociaż ostatnio muszę przyznać bośniackie pkp mnie zaskakuje na plus. Trzy razy z rzędu jechałam prawie nieopóźnionym pociągiem.
I jeszcze jedna rzecz na koniec. Od niedzieli znika z rozkładu pociąg relacji Sarajevo-Budapeszt. To niedobra wiadomość, bo potem z Budapesztu można było się bez problemu dostać pociągiem do Warszawy i w ten sposób 24godzinną drogę do Polski pokonywało się tylko z jedną przesiadką.
Mała aktualizacja!
Od 9 grudnia bilet do Mostaru w jedną stronę kosztuje 10,90 KM w dwie 17,40 KM. Z trzech pociągów do Mostaru ostał się jeden (Sarajevo 6.51 - Mostar 9.30, Mostar 18.38 - Sarajevo 21.13). Jedyny bezpośredni pociąg do Belgradu też został zlikwidowany.
Zdjęcia z pociągu Mostar-Sarajevo.
przed Konjic
Neretva
bunkry nad Neretvą

Bregava Trans
Dziś rano jechałam autobusem relacji Stolac-Mostar ok. 35 km. Trasa ta jest obsługiwana przez firmę Bregava Trans (Bregava od rzeki przepływającej przez Stolac). Jest to chyba jedyna firma autobusowa w Europie, jakby na to nie spojrzeć na zachód od Polski, która trasę 35 km jest w stanie pokonać w 2 godziny bez żadne refleksji, że to może drobna przesada. Za tę przyjemność płaci się 6 KM, czyli 12 zł. Długość jazdy zależy od literki przy godzinie kursu. Może być P (bite dwie godziny jazdy), D (godzina i dziesięć minut) i R (która, w zależności od jeszcze nie odkryłam czego, może odpowiadać D lub P lub niecałej godzinie). Autobusy są przeważnie stare, nieogrzewane. Dziś był jednak kurs wyjątkowy. Autobus 7 km od Stolac się zepsuł. Pierwszy raz. Potem kolejne pięć. Za każdym razem schemat działania był ten sam. Pomocnik kierowcy z jebiga (bośniacki odpowiednik k...a) na ustach wychodził z autobusu zabierając ze sobą gazetę, szedł do silnika, chwilę pogrzebał, krzyczał na kierowcę żeby odpalał, kierowca odpalał, autobus też, pomocnik wycierał ręce w gazetę, którą następnie wyrzucał do rowu. Bardzo chciałam, żeby autobus zepsuł się jeszcze parę razy i żeby pomocnikowi w końcu zabrakło gazety i żeby pożałował, że ją tak bezmyślnie wyrzucał, ale niestety nic takiego nie nastąpiło. Ilość gazety była obliczona na długość trasy i napraw. 
Krótkie odejście od tematu. Bardzo nie lubię jak ktoś wyrzuca śmieci nie do śmietnika, ale do lasu, rzeki, rowu, itd. Nie rozumiem tego i wkurza mnie to. Tutaj jest to normalne. Nikt się tym nie przejmuje. Moim zdaniem dlatego, że w Bośni poczucie odpowiedzialności za coś wspólnego właściwie nie istnieje, a śmieci jest wszędzie tak dużo, że ta jedna gazeta i tak nie zrobi różnicy. Tutaj śmieci w lesie są czymś absolutnie normalnym. Możesz mieć ładnie wokół domu posianą trawę i kwiatki, a za płotem wysypisko.
Wracając do tematu. Kurs, którym jechała oznaczony był literką D, czyli autobus powinien jechać godzinę i dziesięć minut. Przez regularne psucie się i naprawy wiedziała, że będziemy mieli opóźnienie i to spore. Ale miałam wrażenie, że w całym autobusie tylko ja się tym przejmuje. Wypchany po brzegi przez uczniów, studentów, osoby jadące do pracy autobus był bardzo wesoły, zrelaksowany i w ogóle nie przejmujący się tym, że spóźni się na zajęcia, do pracy, spotkanie. Nikt nie wyciągał telefonu, żeby nerwowo poinformować, że się spóźni, nie komentował. Wszyscy wspierali pomocnika kierowcy, żartowali, uśmiechali się. Polako! (spokojnie, powoli) jak się tutaj mówi. Ja też starałam się nie stresować, ale nie mogłam. Po prostu nie potrafiłam nie przejmować się tym, ze w Mostarze ktoś będzie na mnie czekał. Już snułam całą sieć tragedii, którą spowoduje moje spóźnienie. Starałam się patrzeć na widoki, które są naprawdę przepiękne na tej trasie, ale ciągle patrzyłam na zegarek. I zazdrościłam. Zazdrościłam moim współpasażerom ich podejścia do rzeczy od nich niezależnych. I tego polako.
Bregava Trans wjechała na dworzec autobusowy w Mostarze dokładnie o 9.10. Zgodnie z rozkładem. W Bośni naprawdę wszystko jest możliwe.
A jeśli ktoś miałby ochotę przyjechać to bardzo proszę - Rozkład jazdy "Bregava Trans"
Stolac-Mostar
poniedziałek-piątek
5.30, 5.50, 6.20, 6.30, 6.45, 8.00, 10.25, 11.10, 11.30, 13.00, 13.45, 17.10, 18.15
sobota
5.30, 5.50, 6.30, 8.00, 10.25, 11.10, 13.45, 17.10, 18.15
niedziele i święta państwowe
5.30, 6.30, 9.00, 11.10, 13.45, 17.10, 18.15
Mostar-Stolac
poniedziałek-piątek
6.40, 6.45, 8.50, 10.25, 11.30, 13.15, 13.30, 15.00, 15.15, 16.10, 17.10, 18.30, 19.36, 20.30
soboty
6.45, 10.00, 13.30, 15.00, 15.15, 16.10, 17.10, 19.36, 20.30
niedziele i święta państwowe
6.45, 10.00, 15.15, 17.10, 18.30, 19.36, 20.30
przedmieścia Mostaru
góry wokół Mostaru
niemożliwe staje się możliwe


środa, 5 grudnia 2012


Dwie szkoły pod jednym dachem
Zanim przyjechałam do Stolac w Hercegowinie sporo się o tym miasteczku nasłuchałam. Głównie nieciekawych historii o braku porozumienia (i zrozumienia) między muzułmańskimi Bośniakami, a katolickimi Chorwatami. Nikt nie wspominał o zabytkach, które mają po dwa tysiące lat, niesamowitej przyrodzie, wspaniałych widokach. A to widzi się od razu po przyjeździe.
Do Wojny mieszkało tutaj prawie tyle samo Bośniaków i Chorwatów. Podczas Wojny w miasteczku toczyły się ciężkie walki między dotychczasowymi sąsiadami. Stolac został bardzo zniszczony, nie było domu, który nie byłby naruszony przez kule. Część budynków do tej pory nie została odbudowana.
Teraz Stolac liczy ok. 5 tyś. mieszkańców (1/3 Bośniaków, 2/3 Chorwatów, kilka Serbskich rodzin). Relację między nimi najlepiej określa film dokumentalny zrealizowany przez niemiecką fundację Schüler-Helfen-Leben "Dwie szkoły pod jednym dachem" ("Dvije škole pod jednim krovom"). Bo w Stolac są dwie szkoły, bośniacka i chorwacka, żeby przypadkiem dzieci i młodzież nie wymieszały się na przerwie, a jeszcze gorzej zaprzyjaźniły.
Co oznaczają dwie szkoły pod jednym dachem? Po prostu to, że w jednym budynku są dwie szkoły jedna dla bośniackich druga dla chorwackich uczniów. Szkoły mają innych nauczycieli, dyrekcję, szatnie, klasy, korytarze, sale gimnastyczne, a nawet toaletę, żeby zapobiec integracji "na papierosie". Zostały wymyślone przez Europę Zachodnią, żeby uspokoić sytuację w Hercegowinie i Środkowej Bośni po Wojnie i chętnie wprowadzone przez bośniackie ministerstwo edukacji jako rozwiązanie tymczasowe. Rozwiązanie tymczasowe, które ma się świetnie już 15 lat i pięknie buduje podziały.
Jeśli chcielibyście zobaczyć film (z angielskimi napisami):
Na samym początku. Sarajevo/Stolac.
Zacznę może trochę od końca. Bo też w ten sposób planowałam swój wyjazd do BiH. Najpierw była decyzja, potem rezygnacja z pracy, mieszkania, a na końcu przyszło zastanawianie się nad tym co się chce właściwie robić w tej Bośni. Zupełnie nieodpowiedzialnie:) Od razu na początku to powiem - nie jestem bałkanofilką, nie studiowałam bałkanistyki, jadąc tutaj nie chciałam szlifować języka, bo go nie znałam. Z Bośnią ciągle się spieram. Raz ją uwielbiam, raz nie znoszę. Docieramy się. Chciałam po prostu pomieszkać w innym kraju, słowiańskim, gdzie w każdej chwili mogę pojechać/pójść w góry. I mieszkam razem z chłopakiem i dzielnym mieszańcem rasy schroniskowej Laurą. Od 27 września. Pierwszy miesiąc w Sarajevie zakończył się bilansem na minus w postaci ukradzionego auta. Ale że na Bałkanach wszystko jest możliwe, auto zostało "odnalezione" tyle że przez zniszczenia nie można było nim jeździć.
Od 29 października jestem wolontariuszką EVS w małym kobiecym stowarzyszeniu Orhideja w miejscowości Stolac w Hercegovinie. Po ponad miesiącu tutaj już wiem, że cztery miesiące zaplanowane na mój wolontariat to zdecydowanie za mało. Orhideja to stowarzyszenie, o którym marzy każde porządne koło gospodyń wiejskich. Kobitki spotykają się prawie codziennie, robią ekologiczne mydło, gotują, robią przetwory ze wszystkiego co się da, a głównie duni (kto o tym słyszał?) połączenia jabłka i gruszki, jak tutaj mówią i sok z granatu, który rośnie na co drugim drzewie. Kupiły zniszczony podczas Wojny dom, wyremontowały go i urządziły w nim hostel. Organizują zajęcia dla dzieci. Dla kobiet z okolicznych wsi, które podczas Wojny były w obozach, zorganizowały cotygodniowe spotkania wsparcia. Siłą napędową organizacji jest Minva, mama 10letnich bliźniaków (żywe złoto:). Nic tylko się uczyć.
domashnje vino
ekologiczne mydło z lawendą
jabłko i gruszka w jednym czyli dunia

wtorek, 4 grudnia 2012

Jahorina
Jedyne 30 km od Sarajeva. Pierwszy śnieg.

Zdravo! Kako ste vi? 
To mój pierwszy wpis więc zacznę jak na Bośnię i Hercegovinę przystało.
Zdravo! Kako ste vi?
I nie czekając na odpowiedź (jak na BiH przystało) zaczynam. To mój pierwszy blog w życiu. Jestem trochę przestraszona, trochę dumna, a najbardziej ciekawa.
Dla kogo ten blog? Dla moich przyjaciół, rodziny w Polsce, którym przynajmniej raz na tydzień staram się podesłać trochę najświeższych wiadomości z południowego-zachodu. Dla wszystkich, którzy wybierają się do BiH i szukają dodatkowych informacji. Dla zakochanych w górach, którzy chcieliby poznać bośniackie szlaki. Czy jeszcze kogoś nie wymieniłam? Acha! Dla wszystkich niezdecydowanych, żeby się zdecydowali.
Visočica - Mokre Stijene
wokół Sarajeva