poniedziałek, 10 grudnia 2012

Pieskie życie 
Właściwie planowałam, że to co teraz napiszę, to będzie mój drugi może trzeci post, ale temat ten jest dla mnie tak "wrażliwy", że najpierw sama dla siebie musiałam wszystko poukładać. 
Zanim przeniosłam się do BiH na stałe (w założeniu jeden rok) byłam tutaj dwa razy. Z Sarajeva zapamiętałam dużo rzeczy, które wtedy dla mnie, jako turysty, były ważne, np. burek, ćevapčići, Baščaršiję, minarety, śpiew muezina, ostrzelane budynki, góry, kawę. Nie wiem jakim cudem nie zauważyłam, że na ulicach jest mnóstwo bezdomnych psów. Przecież ja zwracam uwagę na każdego czworonoga! 
To tylko pokazuje, że perspektywa turysty, a mieszkańca, to dwa różne światy. Nie wiem, czy wiedząc i widząc, to co wiem i widziałam do teraz, zdecydowałabym się tutaj zamieszkać. Jeszcze miesiąc temu powiedziałabym "sfrustrowane" nie. 
Do Sarajeva przyjechaliśmy z naszą schroniskową Laurą. W ogóle nie było opcji, żeby została w Polsce. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, ale nie wiedzieliśmy, że będzie aż tak ciężko. 
Pierwsze zaskoczenie - nie możemy znaleźć mieszkania, w którym właściciel akceptowałby psa. Auto prawie gotowe do drogi, Laura zaczipowana i zapaszportowana, a mieszkania brak. W końcu się udaje. Dom z całkiem sporym jak na Sarajevo ogrodem.  
Drugie zaskoczenie - nigdzie nie można wejść z psem, ani do tramwaju, ani do jakiegokolwiek budynku tzw. "użyteczności publicznej". Na drzwiach wejściowych obok przekreślonego pistoletu, loda, telefonu komórkowego jest też pies. 
Trzecie zaskoczenie - ludzie, jeśli już mają psa, to jest on w stu dwudziestu procentach rasowy. Kundelki (czyli 99% uliczników) nie mają co liczyć na nowy dom. 
Czwarte zaskoczenie - część osób mijając twojego psa prowadzonego na smyczy zasłania nogi torbą, inni mówią coś na kształt "kszy kszy" patrząc groźnie w jego kierunku, rodzice biorą dzieci na ręce, a jeszcze inni zataczają szeroki łuk, żeby być jak najdalej od "niebezpieczeństwa". 
Jestem tym wszystkim mocno oburzona. Co za ludzie tu mieszkają? Chce traktować Sarajevo jako swój dom, czuć się w nim bezpiecznie, swobodnie i akceptowana. Biorę Laurę na smycz i idziemy na spacer. Widzę dwa psy wylegujące się na słońcu. Jeden z nich nagle wstaje i biegnie w naszą stronę, a za nim kolejnych dziesięć. Nie wiem skąd się wzięły. Pies ujada, pokazuje dziąsła i wyraźnie szefuje pozostałym. Starają się nas otoczyć. Krzyczę, tupię nogami, udaję, że biorę kamienie. Laura kuli się przy moich nogach. Sfora próbuje ją dosięgnąć. Boję się bardzo. Pomogła mi obca kobieta przy pomocy kija od szczotki. Psy w Sarajevie, żeby przetrwać, zaczynają łączyć się grupy, jak wilki. A my wkroczyłyśmy w ich terytorium. (Christoph zrobił to kilka tygodni później i skończyło się na ugryzieniu...)
W Sarajevie żyje ok. 11 tysięcy bezdomnych psów. Z czego tylko niecałe 2 tysiące jest wysterylizowanych i wykastrowanych. Jedyne schronisko oddalone jest prawie 40 km od miasta i oczywiście pęka w szwach. Brakuje stowarzyszeń, które niosłyby realną, a nie tylko fasadową pomoc zwierzętom. Jednym z nich jest AV-MAU Udruženje za zaštitu životinja Sarajevo. Wolontariusze tego stowarzyszenia rozpoczęli akcję sterylizacji i wywalczyli zlikwidowanie miejsca, w którym psy były zabijane (rozwiązanie ukraińskie sprzed mistrzostw Europy).  
W końcu miasto będzie musiało zmierzyć się z tematem. Nie wiem, czy pod naciskiem Europy Zachodniej, czy samych mieszkańców, a może jednym i drugim. I nie wystarczy na pewno sama sterylizacja i dokarmianie. Tutaj trzeba zacząć od samego początku tzn. uświadomić ludziom oczywistości, że zwierzę to żywa istota, za którą trzeba brać odpowiedzialność i że agresja w stosunku do zwierząt rodzi agresję. Nie może być inaczej (i lepiej).

ps.Wyjeżdżałam do Stolac wymęczona Sarajevem. Chciałam nie widzieć smutnych czworonogów i agresji ze strony ludzi. Nie udało się. W Stolac czekało na mnie pięć miesięcznych maluchów, które ktoś wyrzucił w worku na brzeg rzeki, licząc na ostatecznie zakończenie tematu. I Kiki, którą przygarnęła moja rodzina. Trzeba było znaleźć im dom. Dla dwójki się udało. Trójki nikt nie chciał. Organizacja pomagająca zwierzętom w Mostarze odmówiła ich przyjęcia. Schroniska brak. Maluchy urosłyby i trafiły na ulicę. Postanowiłam znaleźć im dom w Polsce. Nie było łatwo.I dla mnie i dla osób, które zdecydowały się adoptować maluchy z tak daleka. Musieliśmy, co tu dużo mówić, sobie zaufać i przeprowadzić nie lada operację logistyczną. Ale udało się (chociaż granice przekraczały nie do końca legalnie). Bajka mieszka we Wrocławiu, Skippi w Warszawie, Kacperek w Brodnicy. Pozytywna energia, którą dostałam wymieniając po kilkadziesiąt e-maili zrobiła swoje. Marysiu Sz., Ewo, Aniu, Agnieszko P. dziękuję.

Skippi
Kacperek
Bajka
lód też się nie uchował
Kiki (ta ruda:)
wszystko niebezpieczne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz